Marija

Marija

Uśmiecha się nieśmiało, ale widać, że łzy tańczą na jej rzęsach. 

The war took away Marija’s peace and quiet. She now sits surrounded by children in a shelter for the Roma community in Warsaw. She smiles shyly, but tears dance on her lashes.

“I grew up in silence, in peace. And I won’t say it was easy. We were short of money, sometimes we didn’t even have enough to eat. And the children were small. Petro was always looking for work. Until suddenly February 24 came. Sirens began to wail, warning of a possible missile attack. The children started crying. I knew that the world I knew was coming to an end.

A six-year-old girl feeds soup to Marija’s 1.5-year-old son, Petru. Next to her, Zlata, Marija’s three-year-old daughter, sits on Marija’s partner’s, Petro’s, lap. There are several collapsible beds in the room, with neatly folded bedding. In the middle, there is a vacuum cleaner and the children’s toys.

“What is the hardest thing? That my daughter, even though she was only two and a half years old, would panic every time she heard the sirens. She didn’t yet understand what war was, which is hard to explain to such a little person, but she felt the stress of the adults. I still hear that roar in my mind; sometimes I wake up at night and hear it.”

They only went to the shelter once. Marija’s brother built a mud hut where they were to hide in case of a Russian attack. When the sirens sounded, they usually hid in the house, all in one room. They didn’t go out onto the street like some of the neighbors. They waited in silence.

“The waiting in fear was the hardest part. Nobody knew what would happen,” Marija says. When in March people started to talk in Boryslav about a possible Russian attack from the Belarusian border, the family decided to leave.

“There was no other way. We had to flee. During the farewell, I looked at Petru and tears welled up on their own. I didn’t know when we would meet again. Or if we would meet at all.”

Four women and children, a total of 17 people, headed towards the Polish border. There we were faced with a hustle, pushing and shoving, and racist comments. “I saw them letting others go, but they didn’t approach us, Roma. We sat on the bus for a long time. It was as if we were worse than the Ukrainians.”

Marija can’t understand this. After all, many Roma people are fighting for Ukraine. At the beginning of the war, many neighbors organized territorial defense brigades on their own and built barricades.

“When necessary, every Roma person will defend Ukraine, because it is our homeland.”

They spent a month in Poland, in difficult conditions in a dormitory. They decided to return to Petru, who stayed in Ukraine.

“Zlata saw a man at the station and shouted, ‘Dad, Dad!’ It was a heart-wrenching sight. She always missed her father.”

They returned to Boryslav, but when the Russians began bombing the area again in November, they began to consider another trip to Poland. A mere mention of Putin makes Marija want to curse. But she doesn’t curse in front of the children, and just says, “The devil himself should roast in hell.” Three rockets fell somewhere on the outskirts of the town. The rumble was so loud that the walls of the house shook.

In Boryslav, there are many warehouses with raw materials. If a rocket had fallen closer to the city, everything would have burnt down completely,” says Marija. “The worst thing is that my 60-year-old mother doesn’t want to leave. My brother can’t leave, either. Although I am safe, I still fear for my family. I feel guilty because they have stayed. I wake up at night, checking the messages from them, wondering if a rocket has fallen again.”

Marija admits that it is difficult to explain to the children what war is. “I tell them it’s not their fault. But the trauma remains with us. When Zlata hears a tram passing through Warsaw, she tells us to close the windows. She is afraid of loud noises. Our children don’t think about war here. They can go out, play with their peers, and draw. We have to come to terms with what is happening. If our children have a home with their mother and father, we can say they are safe.”

Marija says, “There are days when I don’t know what to feel. The lack of stability, the lack of a plan for what will happen to us, is difficult. Especially for a mother. I have one dream: to go back home, let the children go to school, let the normal world return, and everything will work out.”

Text: Szymon Opryszek from Oko.press

Wojna zabrała Mariji ciszę. Siedzi teraz otoczona dziećmi w schronisku dla społeczności romskiej w Warszawie. Uśmiecha się nieśmiało, ale widać, że łzy tańczą na jej rzęsach.  

– Wyrosłam w ciszy, w spokoju. I nie powiem, łatwo nie było. Brakowało pieniędzy, czasem nawet nie było na jedzenie. A dzieci małe. Petro cały czas szukał roboty. Aż nagle nadszedł 24 luty. Rozległo się zawodzenie syren, które ostrzegały przed możliwym atakiem rakietowym. Dzieci zaczęły płakać. Wiedziałam, że świat, który znam się kończy. 

Sześcioletnia dziewczynka karmi 1,5 rocznego Petru, syna Mariji zupą. Obok ponad trzyletnia Zlata siedzi na kolanach Petro, partnera Mariiji. W pokoju kilka łózek polowych, równo poskładana pościel. Na środku odkurzacz i zabawki dzieciaków. 

– Co jest najtrudniejsze? Że moja córka, choć miała ledwie dwa i pół roku, za każdym razem gdy słyszała syreny, wpadała w panikę. Jeszcze nie rozumiała, co to wojna, trudno to przecież wytłumaczyć takiemu maluchowi, ale czuła stres dorosłych. Do mnie też wciąż wraca ten ryk, czasami budzę się nocą i go słyszę. 

Tylko raz poszli do schronu. Brat Mariji wybudował lepiankę, mieli się tam schować na wypadek ataku wojsk rosyjskich. Gdy rozbrzmiewały syreny, chowali się zazwyczaj w domu, wszyscy w jednym pomieszczeniu. Nie wychodzili na ulicę, jak niektórzy sąsiedzi. Czekali w ciszy. 

– To czekanie w strachu było najtrudniejsze. Nikt nie wiedział, co się wydarzy – mówi Marija. Gdy w marcu w Borysławiu zaczęto mówić o możliwym ataku Rosjan od strony białoruskiej granicy, rodzina postanowiła wyjechać. 

Cztery kobiety i dzieci, razem 17 osób ruszyły w kierunku granicy z Polską. Tam ścisk, przepychanie, rasistowskie komentarze. – Widziałam, że puszczają innych, ale do nas Romów nie podchodzą. Siedzieliśmy w busie przez długi czas. Jakbyśmy byli gorszymi Ukraińcami. 

Marija nie może tego zrozumieć. Przecież wielu Romów walczy na rzecz Ukrainy. Na początku wojny wielu sąsiadów zorganizowało się w brygady obrony terytorialnej, zrobili barykady. 

– Jak trzeba, każdy Rom będzie bronił Ukrainy, bo to nasza ojczyzna. 

Miesiąc spędzili w Polsce, w akademiku w trudnych warunkach. Postanowili wrócić do Petru, który został w Ukrainie. 

– Zlata zobaczyła na dworcu na jakiegoś mężczyznę i zawołała: „Tata, tata”. To był rozdzierający widok. Ciągle czuło się jej tęsknotę za ojcem. 

Wrócili do Borysławia, ale gdy w listopadzie Rosjanie znów zaczęli bombardować okolicę, zaczęli się zastanawiać nad kolejnym wyjazdem do Polski. Na samo wspomnienie aż chce się wyklinać Putina. Ale przy dzieciach Marija nie przeklina, więc mówi tylko: „Diabeł rogaty, powinien się smażyć w piekle”. Trzy rakiety spadły gdzieś na obrzeżach miasteczka. Dudniło, aż ściany domu się trzęsły. 

– W Borysławiu jest dużo magazynów w surowcami. Gdyby jakaś rakieta spadła bliżej miasta, całe spłonęłoby doszczętnie – chlipie Marija. –  Najgorsze jest to, że moja 60-letnia matka nie chce wyjechać. Brat nie może. Choć jestem bezpieczna, to wciąż boję się o rodzinę. Mam wyrzuty, że zostali. Budzę się w nocy, sprawdzam wiadomości od nich, czy czasem znów nie spadła rakieta. 

Marija przyznaje, że ciężko wytłumaczyć dzieciom, co to wojna. – To nie wasza wina, mówię tylko. Ale te traumy gdzieś w nas pozostały. Gdy Zlata słyszy tramwaj, który jedzie przez Warszawę, każe zamykać okna. Boi się głośnych odgłosów.   

– Nasze dzieci nie myślą tutaj o wojnie. Mogą wyjść, pobawić się z rówieśnikami, porysować – wtrąca się Petru. – Musimy się pogodzić z tym, co jest. Jeśli nasze dzieci będą miały dom, będą z mamą i tatą, to już będziemy mogli mówić, że są bezpieczne. 

Marija: – Bywają takie dni, że nie wiesz co czuć. Ten brak stabilności, brak planu, co z nami dalej, jest trudny. Zwłaszcza dla matki. Mam jedno marzenie, wrócić do domu, niech dzieci idą do szkoły, niech normalny świat wróci, a wszystko się ułoży. 

Tekst: Szymon Opryszek z Oko.press

Війна забрала у Марії мовчання. Зараз вона сидить в оточенні дітей у притулку для ромської громади у Варшаві. Вона сором’язливо посміхається, але видно, як на її віях блистять сльози.

Я росла у тиші, в спокої. І не скажу, що було легко. Грошей не було, іноді навіть їжі. А діти маленькі. Петро постійно шукав роботу. І раптом настало 24 лютого. Завили сирени, попереджаючи про можливий ракетний удар. Діти почали плакати. Я знала, що світ, який я знав, закінчується.

6-річна дівчинка годує півторарічного Петра, сина Марії, супом. Поруч із нею на колінах Петра, партнера Марії, сидить трирічна Злата. У кімнаті є кілька розкладних ліжок, рівно складена постіль. Посередині пилосос і дитячі іграшки.

– Що найважче? Що моя донька, хоч їй лише два з половиною роки, панікувала щоразу, коли чула сирени. Вона ще не розуміла, що таке війна, такій маленькій дитині важко це пояснити, але відчувала стрес дорослих. Рев досі повертається до мене, іноді я прокидаюся вночі і чую його.

До притулку ходили лише один раз. Брат Марії побудував глиняну хату, там вони мали сховатися на випадок нападу російської армії. Коли вили сирени, зазвичай ховалися вдома, всі в одній кімнаті. Вони не виходили на вулицю, як деякі сусіди. Вони мовчки чекали.

«Найважче було чекати зі страхом. Ніхто не знав, що трапиться, каже Марія. Коли в березні в Бориславі заговорили про можливий напад Росії з білоруського кордону, родина вирішила виїхати.

Четверо жінок і дітей, загалом 17 осіб, вирушили до польського кордону. Були притиснення, штовхання, расистські коментарі. – Я бачила, що інших пропускають, а до нас, ромів, не підходять. Ми довго сиділи в автобусі. Ніби ми гірші інших українців.

Марія цього не може зрозуміти. Адже багато ромів воюють за Україну. На початку війни багато сусідів організувалися в бригади територіальної оборони, зробили барикади.

– Якщо потрібно, кожен ром буде захищати Україну, бо це наша Батьківщина.

Вони місяць провели в Польщі, в гуртожитку у важких умовах. Вирішили повернутися до Петра, який залишився в Україні.

– Злата побачила батька на вокзалі і гукнула: «Тату, тату». Це було нестерпне видовище. Вона все ще сумувала за батьком.

Вони повернулися до Борислава, але коли в листопаді росіяни знову почали бомбити околиці, почали думати про нову поїздку до Польщі. Від однієї згадки мені хочеться проклясти Путіна. Але на очах у дітей Марія не лається, тому лише каже: «Біс рогатий, йому горіти в пеклі». Три ракети впали десь на околиці міста. Загуркотіло, аж задрижали стіни в хаті.

– У Бориславі багато складів із сировиною. Якби ракета впала ближче до міста, вона б згоріла вщент», – ридає Марія. – Найстрашніше, що моя 60-річна мама не хоче їхати. Брат не може. Хоча я в безпеці, я все ще боюся за свою сім’ю. Я відчуваю провину, що вони залишилися. Я прокидаюся вночі, перевіряю їхні повідомлення, чи знову не впала ракета.

Марія зізнається, що дітям важко пояснити, що таке війна. — Це не твоя вина, я просто кажу. Але ці травми десь залишилися з нами. Коли Злата чує, що через Варшаву їде трамвай, вона наказує закрити вікна. Вона боїться гучних звуків.

– Наші діти тут не думають про війну. Вони можуть вийти, пограти з однолітками, побавитися, – перебиває Петро. «Треба змиритися з тим, що є. Якщо наші діти матимуть дім, будуть з мамою і татом, ми зможемо сказати, що вони в безпеці.”

Марія: – Бувають дні, коли не знаєш, що відчувати. Ця відсутність стабільності, відсутність плану того, що нас чекає далі, – це важко. Особливо для матері. У мене є одна мрія, повернутися додому, нехай діти йдуть до школи, нехай повернеться нормальний світ, і все буде добре.

Текст: Шимон Опришек з Oko.press

Scroll to Top
Przewiń do góry